Patrzę na zegar stojący naprzeciw mojego łóżka. Jest godzina 07:50. O tej porze parowiec jest w ,,pełni życia". Podchodzę do szafki z ubraniami, wybieram brązową sukienkę, a na to beżowy żakiet i do tego brązowe baletki na lekkim obcasie.
Wychodzę z pokoju, kieruję się w stronę burty kierującą na promenadę, otwieram drzwi na zewnątrz i czuję morską bryzę w moich włosach wymieszaną z ciepłem promieni słonecznych. Na zewnątrz słychać dzieci ganiające, śmiejące się. Słychać szczekające psy jakiś zamożnych pasażerów. Kieruję się w stronę ławki na której 6 godzin temu spał Jack.
Siedzi na tej ławce i coś maluje bądź szkicuje. Zaczynam:
-Hej Jack.
-Hej Rose.
Pocałował mnie w policzek na przywitanie, bo na pokładzie mogą być jacyś koledzy Luka.
-Co tam Jack?
-A po prostu szkicuję tego faceta z dzieckiem- mówi to pokazując palcem na faceta ze swoim synkiem.
-Aha. Pokarzesz mi?
-Jasne. (:
Pokazał mi ten szkic. Jest naprawdę piękny. Mówię:
-Ale piękne. Będziesz mógł mnie któregoś dnia tak namalować?-pytam.
-Czemu by nie?
Mówiąc to uśmiecha się go mnie. Tak słodko, że uginają się pode mną kolana...(<3) On mówi tak słodko,że.... Ojej... Za bardzo się za marzyłam.... Ale on ma takie słodkie oczka....
***
Przechodzimy razem po pokładzie, Jack opowiada mi o swoim życie, w tej chwili jest w trakcie opowiadania jak trafił na Titanica...
Jack skończył opowiadać dzieje swojego życia.
W pewnym momencie zapytał się mnie:
-Kochasz go?
-A skąd to pytanie?
Odpowiadam zaskoczona tym pytaniem...
-A po prostu chcę wiedzieć czy go kochasz, czy mam jakieś szanse u Ciebie...
-A jeśli odpowiem ,że ,,nie''. To?
-To będę pewny ,że kochasz kogoś innego.
-A więc odpowiedz na to pytanie brzmi.... nie.
-Wiedziałem...
-Chcesz wiedzieć kogo kocham?
-Tak. Kto to jest?
-Tym kimś jesteś ty... <3
-Miło wiedzieć... <3
***
Nastało późne popołudnie, opieram się z Jackiem o balustradę, opowiada mi to co umknęło mu wcześniej...
-Pracowałem trochę na kutrze w Monterey, potem na molo w Santa Monica, gdzie malowałem portrety za 10 ¢ sztuka.
-Dlaczego ja nie mogę ruszyć przed siebie kiedy chcę? Powiedz, że pojedziemy na to molo choćby bo się miało nie spełnić.
-Nie. Pojedziemy tam. Będziemy pić tam tanie piwo, jeździć kolejką górską, aż się porzygamy, będziemy jeździć konno po plaży, ale po kowbojsku, damskie siodło nie wchodzi w grę.
-To znaczy.... okrakiem?
-Tak. Jeśli chcesz..
-Naucz mnie jeździć po męsku- mówię zdecydowanym głosem- i pluć jak facet.
-Nie uczą tego na pensji? -pyta z sarkastyczną miną.
-Nie-odpowiadam z uśmiechem na ustach.
-Choć pokarzę Ci. Nauczę Cię.
-Jack, nie mogę.-ciągnę go za rękaw.
-Tak.
-Nie. Jack, poczekaj.Nie mogę.
Stanęliśmy obok innej barierki. Mówi:
-Patrz uważnie...
Pllluuunoołłł....
-To obrzydliwe....-mówię.
-Teraz ty.-mówi uśmiechnięty. Dumny z siebie.
Plunęłam. Tak... tak ,,kobieco''.
-To żałosne. Musisz odcharknąć, zamach, ręce prosto, szyja wygięta...
Plunął... Fuuu...
-... Widzisz jak daleko?- mówi, pokazując mi palcem.
Ja charkam... Fuu... Myślę: Zaraz się porzygam...
Plunęłam...
Jack mówi:
-Lepiej, ale popracuj nad tym, musisz lepiej odcharknąć.
Pokazuje mi. W tym momencie widzę, przechodzące obok nas mamę, dwie jej koleżanki i Madame...
Szturcham Jacka w ramię, odwraca się i wyciera twarz.
Mama, Madame i dwie koleżanki idiotycznie się na nas patrzą...
Mówię:
-Mamo. Mogę Paniom przedstawić Jacka Dawsona.
Mama odpowiada:
-Bardzo mi miło.
Mama się na mnie patrzy srogim wzrokiem...
Myślę: Inni byli raczej ciekawi człowieka który mnie ocalił, mama widzi w nim jedynie robaka, niebezpiecznego robaka, którego trzeba szybko zgnieść.
Madame mówi kierując się do Jacka:
-Mówią, że dobrze mieć Pana przy sobie w trudnej chwili.
Jack uśmiechnął się, jak widać zostawił to bez komentarza...
Moja mama się odwróciła do nas plecami i ze swoją ,,świtą'' poszły w dalszą przechadzkę. W tle słychać fanfary. Madame odwraca się do nas i mówi:
-Czeka nas kolacja czy szarża kawalerii?
Zaśmiałam się wymuszanym śmiechem.
Madame odwróciła się do nas plecami i idzie z moją mamą i ,,świtą''.
-Pracowałem trochę na kutrze w Monterey, potem na molo w Santa Monica, gdzie malowałem portrety za 10 ¢ sztuka.
-Dlaczego ja nie mogę ruszyć przed siebie kiedy chcę? Powiedz, że pojedziemy na to molo choćby bo się miało nie spełnić.
-Nie. Pojedziemy tam. Będziemy pić tam tanie piwo, jeździć kolejką górską, aż się porzygamy, będziemy jeździć konno po plaży, ale po kowbojsku, damskie siodło nie wchodzi w grę.
-To znaczy.... okrakiem?
-Tak. Jeśli chcesz..
-Naucz mnie jeździć po męsku- mówię zdecydowanym głosem- i pluć jak facet.
-Nie uczą tego na pensji? -pyta z sarkastyczną miną.
-Nie-odpowiadam z uśmiechem na ustach.
-Choć pokarzę Ci. Nauczę Cię.
-Jack, nie mogę.-ciągnę go za rękaw.
-Tak.
-Nie. Jack, poczekaj.Nie mogę.
Stanęliśmy obok innej barierki. Mówi:
-Patrz uważnie...
Pllluuunoołłł....
-To obrzydliwe....-mówię.
-Teraz ty.-mówi uśmiechnięty. Dumny z siebie.
Plunęłam. Tak... tak ,,kobieco''.
-To żałosne. Musisz odcharknąć, zamach, ręce prosto, szyja wygięta...
Plunął... Fuuu...
-... Widzisz jak daleko?- mówi, pokazując mi palcem.
Ja charkam... Fuu... Myślę: Zaraz się porzygam...
Plunęłam...
Jack mówi:
-Lepiej, ale popracuj nad tym, musisz lepiej odcharknąć.
Pokazuje mi. W tym momencie widzę, przechodzące obok nas mamę, dwie jej koleżanki i Madame...
Szturcham Jacka w ramię, odwraca się i wyciera twarz.
Mama, Madame i dwie koleżanki idiotycznie się na nas patrzą...
Mówię:
-Mamo. Mogę Paniom przedstawić Jacka Dawsona.
Mama odpowiada:
-Bardzo mi miło.
Mama się na mnie patrzy srogim wzrokiem...
Myślę: Inni byli raczej ciekawi człowieka który mnie ocalił, mama widzi w nim jedynie robaka, niebezpiecznego robaka, którego trzeba szybko zgnieść.
Madame mówi kierując się do Jacka:
-Mówią, że dobrze mieć Pana przy sobie w trudnej chwili.
Jack uśmiechnął się, jak widać zostawił to bez komentarza...
Moja mama się odwróciła do nas plecami i ze swoją ,,świtą'' poszły w dalszą przechadzkę. W tle słychać fanfary. Madame odwraca się do nas i mówi:
-Czeka nas kolacja czy szarża kawalerii?
Zaśmiałam się wymuszanym śmiechem.
Madame odwróciła się do nas plecami i idzie z moją mamą i ,,świtą''.
***
Jest godzina 21:22. Zakładam czarną sukienkę z cekinami, włosy upinam w koka.
Wychodzę z pokoju za mamą i Lukiem. Kierujemy się w stronę klatki schodowej. Widzę u ,,pod nurza'' schodów Jacka, zachowuje się tak jak inni pasażerowie rodzaju męskiego.Uśmiecham się w tym samym momencie gdy się odwraca. Patrzy na mnie jak na oszlifowany diament, albo jak na słynne dzieło sztuki. Schodzę ze schodów, podchodzi do mnie, bierze moją rękę w swoje i całuje swoimi delikatnymi dłońmi w wierzch mojej dłoni. Cały czas patrzy mi głęboko w oczy gdy czyni ten gest. Mówi uśmiechnięty:
-Widziałem taką scenę w ,,Iluzjonie''.Zawsze chciałem to zrobić.
Uśmiecham się.
Łapie mnie pod rękę, i idziemy do restauracji za mamą i Lukiem. Przechodząc przez hol objaśniam mu kto kim jest.
W restauracji chyba miał tremę, ale nie dał tego po sobie poznać. Siadamy przy stole; ja, Luke, Jack, mama i kilku jeszcze bogatych pasażerów. Myślę: Uznali go za swojego, za dziedzica kolejarskiej fortuny, za równego sobie, chodziarz nuworysza, mama jest jak zwykle niezawodna... W chwili kiedy myśl mi umknęła, mama zapytała się Jacka:
- Jak wyglądają kajuty na dolnym pokładzie? Podobno są całkiem niezłe.
-Lepszych nie widziałem, prawie nie ma szczurów.
Towarzystwo wybuchło śmiechem.
-Pan Dawson podróżuje III klasą. Udzielił pomocy mojej narzeczonej.- mówi Luke.
-Pan Dawson to zdolny artysta, był łaskaw pokazać mi swoje prace.- mówię.
-Ja pojmuję artyzm nieco inaczej niż Rose, bez obrazy.- mówi Luke zwracając się do Jacka.
Przy naszym stole siedział jeszcze konstruktor statku- Thomas Andrewsen.
Jeden z pasażerów siedzący przy naszym stole, mówi:
-Thomas zna każdą śrubkę.
Zwracam się do konstruktora:
-Pański statek to cudo.
Pan Andrewsen odpowiada mi:
-Dziękuję Rose.- gdy to mówi, cały czas się uśmiecha.
Pasażerowie, nakładają sobie na talerze różne specjały, rozmawiają, śmieją się oraz najważniejsze. Jedzą.
W pewnym momencie moja mama znowu zwraca się do Jacka:
-Gdzie Pan właściwie mieszka?
-Mój obecny adres to RMS Titanic. A potem zobaczymy.- Odpowiada z uśmiechem na ustach.
-Skąd Pan opłaca swoje podróże?- Ciągnie tą rozmowę moja mama.
-Pracuję to tu, to tam. Na parowcach handlowych, bilet na Titanica wygrałem w pokera, miałem szczęście- gdy to mówi, wszyscy siedzący przy stole przysłuchiwali się mu uważnie. W końcu spogląda na mnie, uśmiecha się, odwzajemniłam uśmiech.
Jeden z pasażerów mówi:
-Życie to hazard.
-Prawdziwy mężczyzna jest kowalem własnego losu.- mówiąc to Luke przygląda się Jackowi.
Jack się uśmiecha. Moja mama znowu pyta:
-Podoba się Panu taka egzystencja bez korzeni?
-Tak proszę Pani. Mam wszystko czego potrzebuję, powietrze i czyste karty papieru. Lubię rano wstać nie wiedząc co się wydarzy, kogo spotkam- mówiąc to patrzy się na mnie- gdzie mnie żuci los. Wczoraj spałem pod mostem a dzisiaj piję szampana na największym statku z jaśnie Państwem...- mówiąc to prosi kelnera o dolewkę szampana.
Pasażerowie zaśmiali się.
-... Życie to dar, nie chcę go zmarnować. Człowiek nigdy nie wie, jaka przyjdzie karta, trzeba brać życie takie jakie jest, sprawić by liczył się każdy dzień.
Ludzie siedzący przy naszym stole coś do siebie szepczą. W końcu jeden mówi:
-Dobrze powiedziawszy.
Podnoszę kieliszek z szampanem i mówię:
-By liczył się każdy dzień.- wznoszę toast.
Nasi ,, towarzysze'' podnoszą kieliszki i powtarzają to co ja powiedziałam.
Jack się uśmiechnął.
-Widziałem taką scenę w ,,Iluzjonie''.Zawsze chciałem to zrobić.
Uśmiecham się.
Łapie mnie pod rękę, i idziemy do restauracji za mamą i Lukiem. Przechodząc przez hol objaśniam mu kto kim jest.
W restauracji chyba miał tremę, ale nie dał tego po sobie poznać. Siadamy przy stole; ja, Luke, Jack, mama i kilku jeszcze bogatych pasażerów. Myślę: Uznali go za swojego, za dziedzica kolejarskiej fortuny, za równego sobie, chodziarz nuworysza, mama jest jak zwykle niezawodna... W chwili kiedy myśl mi umknęła, mama zapytała się Jacka:
- Jak wyglądają kajuty na dolnym pokładzie? Podobno są całkiem niezłe.
-Lepszych nie widziałem, prawie nie ma szczurów.
Towarzystwo wybuchło śmiechem.
-Pan Dawson podróżuje III klasą. Udzielił pomocy mojej narzeczonej.- mówi Luke.
-Pan Dawson to zdolny artysta, był łaskaw pokazać mi swoje prace.- mówię.
-Ja pojmuję artyzm nieco inaczej niż Rose, bez obrazy.- mówi Luke zwracając się do Jacka.
Przy naszym stole siedział jeszcze konstruktor statku- Thomas Andrewsen.
Jeden z pasażerów siedzący przy naszym stole, mówi:
-Thomas zna każdą śrubkę.
Zwracam się do konstruktora:
-Pański statek to cudo.
Pan Andrewsen odpowiada mi:
-Dziękuję Rose.- gdy to mówi, cały czas się uśmiecha.
Pasażerowie, nakładają sobie na talerze różne specjały, rozmawiają, śmieją się oraz najważniejsze. Jedzą.
W pewnym momencie moja mama znowu zwraca się do Jacka:
-Gdzie Pan właściwie mieszka?
-Mój obecny adres to RMS Titanic. A potem zobaczymy.- Odpowiada z uśmiechem na ustach.
-Skąd Pan opłaca swoje podróże?- Ciągnie tą rozmowę moja mama.
-Pracuję to tu, to tam. Na parowcach handlowych, bilet na Titanica wygrałem w pokera, miałem szczęście- gdy to mówi, wszyscy siedzący przy stole przysłuchiwali się mu uważnie. W końcu spogląda na mnie, uśmiecha się, odwzajemniłam uśmiech.
Jeden z pasażerów mówi:
-Życie to hazard.
-Prawdziwy mężczyzna jest kowalem własnego losu.- mówiąc to Luke przygląda się Jackowi.
Jack się uśmiecha. Moja mama znowu pyta:
-Podoba się Panu taka egzystencja bez korzeni?
-Tak proszę Pani. Mam wszystko czego potrzebuję, powietrze i czyste karty papieru. Lubię rano wstać nie wiedząc co się wydarzy, kogo spotkam- mówiąc to patrzy się na mnie- gdzie mnie żuci los. Wczoraj spałem pod mostem a dzisiaj piję szampana na największym statku z jaśnie Państwem...- mówiąc to prosi kelnera o dolewkę szampana.
Pasażerowie zaśmiali się.
-... Życie to dar, nie chcę go zmarnować. Człowiek nigdy nie wie, jaka przyjdzie karta, trzeba brać życie takie jakie jest, sprawić by liczył się każdy dzień.
Ludzie siedzący przy naszym stole coś do siebie szepczą. W końcu jeden mówi:
-Dobrze powiedziawszy.
Podnoszę kieliszek z szampanem i mówię:
-By liczył się każdy dzień.- wznoszę toast.
Nasi ,, towarzysze'' podnoszą kieliszki i powtarzają to co ja powiedziałam.
Jack się uśmiechnął.
***
Skończyliśmy kolację. Luke poszedł z kolegami do palarni gratulować sobie, że są mistrzami świata i w ogóle...
Jack powiedział, że idzie do siebie, pożegnał mnie takim samym gestem którym mnie przywitał. Przy pożegnaniu dyskretnie przekazał mi karteczkę z ,,zaproszeniem'' na prawdziwą ,,imprezkę''.
O 22.00,jestem już na klatce schodowej. Widzę naprzeciw zegara opartego Jacka o barierkę plecami, że jest twarzą skierowaną na zegar. Gdy zabił zegar o 22.00 to się odwrócił do mnie i zapytał:
-Chcesz iść na prawdziwą zabawę?
Przytaknęłam.
Zaprowadził mnie na pokład III klasy. Byliśmy w jakiejś dużej a nawet mega dużej kajucie w której odbywały się dzikie harce.
Grała muzyka, ludzie się bawili, pili, palili i Bóg wie co jeszcze... (:
Ja usiadłam przy stoliku, piłam piwo oraz rozmawiałam z jakimś facetem który nie mówi po angielsku. Patrzę jak Jack tańczy z jakąś dziewczynką, w pewnym momencie powiedział jej:
- Teraz zatańczę z tą Panią.- mówiąc to wskazuje na mnie palcem.
Podchodzi do mnie i mówi:
-Chodź...
Mina mi zrzedła.
-... No wstań.- mówi to podając mi rękę.
Ja protestuję, ale moje wysiłki idą na marne, nie da się go przekonać.
Ja w końcu mówię:
-Jack, ale ja nie umiem.
Mówi do mnie:
-Przysuń się bliżej.
Przyciąga mnie do siebie swoją ręką, którą położył mi na plecach tak, że między mną a nim jest raptem kilka milimetrów.
Ta dziewczynka smutno na nas patrzy. Jack mówi do niej:
-Ale i tak najbardziej Cię lubię.
Rozpromieniła się.
Tańczymy....
Bawimy się, pijemy, jest super...
Jack odprowadził mnie na pokład I klasy pod moją kajutę. Pocałował mnie namiętnie, całuje mnie tak dłuższą chwilę...
Przytulił mnie i otworzył przede mną drzwi, pocałowałam go ostatni raz na dzisiaj. Idę do swojej sypialni. Kładę się na łóżku w tym w czym jestem. Zasnęłam....