sobota, 12 kwietnia 2014

Magiczny rejs

Dzisiaj 11.04.1912 r. przyjechałam z mamą i moim narzeczonym Lukiem do Liverpoolu, po to by popłynąć w rejs na Titanicu do Nowego Jorku.
Stoję na lądzie i patrzę na tego ,,wspaniałego'' Titanica, i nie znajduję powodów, dla których jest tak chwalony. Dla mnie to tylko statek parowy...
-Mamo możemy wracać do Londynu? Coś nie podoba mi się ten Titanic...
-Kochanie- zaczyna mama- Nie możemy wrócić do Londynu. Na pewno spodoba Ci się on. Ten rejs planowany jest na 5 dni, więc musisz uzbroić się w cierpliwość...
-Jezuu...- wyrywa mi się... Robię zdziwioną minę ponieważ mama i Luke mi się natrętnie przyglądają...
Po krótkim namyśle postanawiam wejść na pokład tego parowca.

***

Wnętrze jest pięknie wystrojone oraz wyposażone. Ludzie mieli rację mówiąc ,że Titanic jest statkiem marzeń.
Ja wraz z Lukiem i mamą idziemy do naszej kajuty. Kajuta jest na pokładzie ,,B'' w klasie I.  Luke jest tak szarmancki i otwiera przede mną drzwi, wpuszczając mnie do środka.  
Ściany kajuty są w kolorze bordowym wraz ze złotymi ornamentami, meble są brązowe wraz ze złotymi ornamentami. Kajuta jest dość duża, ma około 5x5 m2.
Zaczęłam od razu wypakowywać swoje ubrania, kosmetyki, biżuterię oraz moje ukochane obrazy.

***

Po wykonanej pracy moja mama oznajmiła mi :
-Rose, możesz doprowadzić się do ładu?
Chcę, żebyś poszła ze mną i z Lukiem na obiad do moich koleżanek.
-Dobrze.-odpowiadam niechętnie.

***

Wychodzę z Lukiem z naszej kajuty. Schodzimy z naszego pokładu na parter piękną klatką schodową w kolorze drewna lipy.
Będąc na parterze kierujemy się w stronę restauracji, zastawa na każdym stole jest ze srebra (sztućce) oraz z porcelany (naczynia).
Przy stole przy którym siedzi moja mama siedzą jeszcze 3 stare kobiety o wielkich majątkach po swoich mężach... Oraz jeszcze młoda dziewczyna- nastolatka o kruczoczarnych włosach, niebieskich oczach i nieskazitelnej urodzie...
Gdy już jesteśmy blisko stołu to moja mama się do mnie uśmiecha. Odwzajemniam uśmiech...
Luke odsunął krzesło, usiadłam na nim i Luke podsunął krzesło. Gdy tak siedziałam moja mama powiedziała:
-Drogie koleżanki, przedstawiam Wam moją córkę Rosalie, w skrócie Rose.
Po pewnym czasie Madame Bijou wstała i zaczęła :
- Rosalie poznaj moją córkę Marię, Maria poznaj Rosalie.
Maria uśmiechnęła się do mnie, odwzajemniłam uśmiech.
 Moja mama rozmawiała ze swoimi koleżankami, a ja nie wytrzymałam, wychodzę z restauracji, moja mama jest na mnie wściekła, ale co tam... (:
Jestem już na promenadzie, opieram ręce na balustradzie ; czuję wiatr we włosach. Po około 5 min, czuję się obserwowana, spoglądam na pokład niżej i widzę bruneta, biednego ale nawet przystojnego który się na mnie gapi...
Patrzę na niego, on się patrzy na mnie, w pewnym momencie delikatnie się uśmiecha, odwzajemniam uśmiech.
On jest taki słodki... <3 Ma piękne brązowe oczy....
Po 10 min, przychodzi Luke, pewnie wysłany przez moją mamę... Kończy to dobre... :(
Wracam z nim niechętnie,,, 
Podczas obiadu myślę o tym brunecie...
Obiad się skończył. Mama jest na mnie wściekła. Zaczyna:
-Rosalie! Co to miało znaczyć??
-Mamoo...
-No co Rose?
-Po prostu nie wytrzymałam, było tam strasznie nudno...
-Rose! To są moje przyjaciółki!!
-To co?
-Dużoo...

***

Po tej wymianie zdań poszłam do swojego pokoju i zaczęłam się przygotowywać na jakąś kolację...
Wybrałam piękną czerwoną suknię, buty też są w takim samym kolorze co suknia.Włosy spięłam w koka.

***

Jest godzina 21:20, przechadzam się z Lukiem po tej samej klatce schodowej po której szłam 6 godzin wcześniej.
Kieruję się z Lukiem do restauracji. Lokaj otwiera przed nami drzwi, wpuszczając nas przy tym do środka. Przy stole przy którym siedzi mama siedzi Madame i Maria. Uśmiecham się do Marii, odwzajemniła uśmiech. 
Maria upięła swoje kruczoczarne włosy w koka, oraz poprzypinała wiele spinek do swoich pięknych, długich, kręconych włosów. 
Założyła piękną turkusową suknię podkreślający kolor jej oczu.

***

Zaczęliśmy jeść, a mama zaczęła rozmawiać z Madame. Mary tylko przysłuchiwała się, grzecznie się zachowywała i jadła...
Wybiegłam z restauracji, rozpłakana, z rozmazanym Make-Upem. 
Biegnę w kierunku rufy statku. Mam w głowie samobójcze myśli...
Chcę wyskoczyć za rufę statku...

Jak myślę tak robię...
Dobiegam do burty statku, wpadam na barierkę zabezpieczającą.
Staję na barierkę, przekładam lewą nogę na zewnętrzną część barierki, podobnie przekładam prawą nogę. Patrzę na swoje stopy, po chwili spoglądam na pokład Titanica. Widzę zbliżającego się tego słodkiego bruneta, który mówi:
- Nie skoczysz.
- A skąd wiesz?
-Bo widzę to po twoich oczach.
Podchodzi do mnie bliżej, mówię:
-Nie podchodź ,bo skoczę.
Zatrzymał się. Mówi:
-Nie skoczysz, nie jesteś do tego zdolna... Pamiętaj gdy skoczysz to ja skoczę za Tobą.
Podchodzi do mnie, widząc strach i przerażenie w moich oczach.
Kładzie swoje delikatne, miękkie dłonie na moich. Trzyma mnie za nadgarstki, chroniąc przed upadkiem. Mówi:
-Postaw prawą nogę na poręczy. Nie bój się. Złapię Cię.
Zrobiłam tak jak powiedział.
Mówi mi:
-Teraz postaw lewą nogę.
Postawiłam prawą nogę nie poradnie na barierce, ale cholerny but się ześlizgnął i zaświsnęłam nad rufą statku..Miał rację mówiąc ,że mnie złapie. Trzyma mnie za dłonie.
Krzyczę, piszczę i bodajże płaczę bo czuję mokrą substancję na moich policzkach.
Mówi mi:
- Spokojnie. Uratuję Cię.
Starałam się być spokojna,ale to w tej sytuacji... Ale w jedną rzecz wierzę ,że mnie uratuje.
Wciąga mnie. Opiera swoje nogi o balustradę i mnie wciąga. Gdy moje nogi są na poziomie tej nieszczęsnej balustrady mówi mi:
-Teraz postaw prawą nogę na balustradzie.
zrobiłam tak ja powiedział. Dodał:
-Teraz postaw lewą nogę.
 Też zrobiłam tak jak powiedział. Teraz moje stopy nie wiszą w powietrzu nad śrubami tylko są na barierkach balustrady. Trzyma mnie mocno za nadgarstki. Nie chce bym wpadła do lodowatej wody.
Mówi mi:
-Teraz przełóż prawą nogę na wewnętrzną stronę barierki, jak przełożysz prawą to przełóż i lewą nogę.
Zrobiłam tak jak powiedział. 
Trzyma mnie dalej swoimi delikatnymi dłońmi, ale teraz nie za nadgarstki tylko za dłonie. Zeskoczyłam z barierki, złapał mnie w talii chroniąc przy tym przed upadkiem.
Trzyma mnie tak dłuższą chwilę; całuje mnie delikatnie w usta... (<3)
Tą sielankę przerywa przyjście Luka, który jest wyraźnie na mnie wściekły (nie ukrywa tego), ale najbardziej jest wściekły na tego słodkiego bruneta...
No cóż, Luke przyłapał mnie w namiętnym uścisku z brunetem (:*)
Luke prowadzi mnie do naszej szalupy mega wściekły, wchodzimy do pokoju, krzyczy:
-Rose!! Co to miało znaczyć??
-A co jest dla Ciebie niezrozumiałe? 
-Wszystko..
Ciężko wzdycham...
-Jezuu... On po prostu uratował mi życie.
-Jak? Przed czym?
-Uratował mnie przed skokiem z Titanica.
-Chciałaś się zabić??!
-Mniej więcej...
-...
Tak zakończył się nasz dialog. Nie rozumiem, dlaczego Luke tak się na mnie wkurzył...
-Luke-mówię
-Tak kochanie?
-Mógłbyś przeprosić tego bruneta?
-Za co? I po co?
-Za to ,że się wkurzyłeś, on tylko mnie uratował. Po to by mu okazać ,że jesteś mu wdzięczny.
-No dobraa...-Jak sobie kochanie życzysz.
Wychodzimy z szalupy, ja w tej samej sukni w sukni w której byłam kiedy zdarzył się ten ,,incydent'', a Luke jak zwykle jest w garniturze...
Kierujemy się w stronę windy. Windą jedziemy na górny pokład z którego chciałam skakać do tej lodowatej wody... Brrr...
Przechodzimy po promenadzie kierując się w stronę ławki na której brunet spał... Biedactwo, zmęczyła go akcja ratunkowa... Pomyślałam. Usiadłam na ławce na której spał i budzę go mówiąc:
-Ej, możesz wstać?
Obudził się. Tak jakbym wypowiedziała jakieś magiczne zaklęcie.
Usiadł, przetarł oczy, był wyraźnie zdziwiony, widziałam to po jego oczach i po minie.
Siedzę z rękami na kolanach, wyprostowana (żeby nie było,że on na mnie źle działa). Spojrzałam na narzeczonego, zachęcając go przy tym do wypowiedzi. Mówię przerywając tą niezręczna ciszę:
-Luke, nie chciałbyś czegoś powiedzieć? 
-Yyy... Szczerze mówiąc chciałbym Cię przeprosić za to ,że tak zareagowałem, gdy ty trzymałeś moją narzeczoną w talii.
-Yyy...-brunet zaczyna- Czyli są to przeprosiny?
-Tak jeszcze na dowód przeprosin chciałbym Cię zaprosić na jutrzejszą kolację. Przyjmujesz zaproszenie?
-Jasne.
-A więc przyjdź jutro do restauracji, ubierz się jakoś.
-Dobrze, dziękuję za  zaproszenie.
Gdy Luke odchodzi, brunet puszcza mi oczko, robi to tak pięknie, że tylko trzeba takiego chłopaka kochać. Szkoda ,że Luke nie jest taki jak ON... (<3)
Wracam z Lukiem na pokład ,,B''. Gdy już jesteśmy na docelowym miejscu mówię do narzeczonego:
- Kochanie, jakby co to idę do Marii, jak chcesz to możesz iść do swoich kolegów.
-No dobrze kochanie. Uważaj na siebie. O której zamierzasz wrócić do kajuty?
-Hmm... Tak około 01:40.
-No dobra. Jest teraz 22:22. Masz teraz trochę czasu dla siebie, nie zawsze musisz być ze mną.
-O tuż to.- mówię- A więc do 01:40.
-Paa.. Trzymaj się.
-Pa, kochanie.
Na pożegnanie całuje mnie w usta i przytula. Mówię...:
-Zaraz...
-Co?
-Muszę się przebrać, przecież nie pójdę w podartej kiecce....
-Fakt. Radzę Ci założyć tą beżową spódnice, brzoskwiniowy żakiet i białą bluzkę. Będziesz wtedy pięknie wyglądała.
-Dzięki za radę.
Jak zaradził tak też zrobiłam, założyłam do tego brązowe baletki na lekkim obcasie. Robię kolejną wymianę zdań sprzed 15 min.
Znowu mnie pocałował i przytulił, ale tym razem wychodzę dumnie z kajuty i kieruję się w stronę kajuty Madame Bijou i Marii.
Robię kilka wdechów, pukam.
Na zapukanie odpowiada mi tylko cisza... Nikogo nie ma...
Jasny gwint. Myślę.
A więc- mówią sobie w duchu-nikogo nie ma... No cóż, pójdę zobaczyć gwiazdy na niebie...
Kieruję się w stronę promenady, otwieram drzwi prowadzące na zewnątrz. Czuję morską bryzę. Tak zawiało chłodem ,że poczułam ciarki, ale co tam... (:
Wychodzę. Zamykam za sobą drzwi, idę przed siebie, dzisiaj na niebie jest strasznie dużo gwiazd...
Dochodzę do balustrady, opieram na niej ręce...Myślę... (<3)
Po moim rozmyślaniu, gapieniu się bezsensownie w niebo i po około 15 min tego bezsensu, czuję na ramieniu czyjąś rękę.
Odwracam się...
To ten brunet...(<3)
Mówi:
-Przepraszam, że Cię przestraszyłem.
-Yyy... Nic się nie stało...
-Widzę, że tak.
-Po prostu jestem dalej w szoku po tym jak mnie ocaliłeś- skłamałam.
-Niech Ci będzie...
-OK.
-Nie było okazji żeby się przedstawić. Jestem Jack Dawson. A ty piękna?
-Miło mi Cię poznać Jack. Jestem Rose De Witt Bukater.
-Mi jest bardzo miło Cię poznać. Mogłabyś mi napisać swoje nazwisko? (:
-Hahahahaha... (:
Jeśli mogę spytać to : Dlaczego?
-Dlaczego co?
-Dlaczego jest Ci bardzo miło mnie poznać :)
-Aha. Dlatego, że jesteś przepiękna.
-Dziękuję :*
Po tej krótkiej wymianie zdań Jack spojrzał mi w oczy i po chwili spojrzał na gwiazdy... Mówi:
-Wiesz co?
-Co?
-Twoje oczy są takie piękne, w mroku ,że dech zapiera, błyszczą się jak gwiazdy, a w dzień... pewnie są normalne. Twoje oczy tak się pięknie błyszczą gdy na nie patrzę. Twoje oczy są jak nieoszlifowany diament za dnia, a gdy wzejdzie księżyc na nieboskłonie zamieniają się w duże, piękne i błyszczące diamenty. Bardzo chciałbym się w nich zanurzyć, jeśli... Ich właścicielka mi na to pozwoli.
-Naprawdę tak sądzisz o moich oczach?
-Tak. Naprawdę.
-Jest mi bardzo miło, że tak sądzisz.
-To mi jest bardzo miło, że dane mi jest patrzeć na takie piękne brązowe oczy.
Chyba się zarumieniłam. Bo czuję, że mi ciepło...
Jack zbliżył się do mnie, pomiędzy jego twarzą a moją jest raptem kilka milimetrów.
Całuje mnie, obejmuje w namiętnym uścisku. Jego usta są takie delikatne, miękkie a zarazem zdecydowane.
Jack jest pierwszą osobą która całuje mnie w taki sposób...
Jego ciało i moje stało się jednym. Objął mnie mocniej, przyciągnął do siebie. Między mną a nim dzieli nas tylko warstwa ubrań. Między nami nie ma nawet warstwy powietrza, tylko te głupie ,,szmatki''....
Tą namiętną chwilę przerwał Jack. Szepcze mi do ucha :
-Przepraszam.
-Za co?
-Za to, że mnie tak poniosło...
-Nic się nie stało. To taka piękna chwila nie warta przeprosin... (<3)
-Ale...
Nie dałam mu dokończyć, pocałowałam go na znak ,żeby umilkł...
Całujemy się....
Jack odsunął się ode mnie, ale nie wypuścił z ramion... Mówi:
-Rose. Jest już późno. Powinnaś odpocząć, tyle się dzisiaj stało... Musisz się wyspać.
-Masz rację Jack.
Jack odprowadza mnie do drzwi. Mówię:
-Dobranoc. I do jutra.
-Do jutra. Będę tu na Ciebie czekał. Wiesz gdzie mnie szukać... (:
-O tak. Dobranoc.
Jack całuje mnie na pożegnanie i przytula.
Idę sama w kierunku pokładu ,,B''.
Przychodzę do swojego pokoju, kieruję się w stronę łazienki, myślę już tylko o tym by zanurzyć się w świecie marzeń, fantazji, wspomnień... Myślę zarazem o Jacku. (<3) Kochanie moje... :*
Odkręciłam z ,,baterii'' ciepłą wodę, biorę kąpiel... Po 10 min byłam świeża, czysta i wykąpana. Zakładam teraz moją ulubioną piżamę. Wychodzę z łazienki, kieruję się do sypialni, patrzę na zegar.Jest godzina 00:40. Jestem strasznie zmęczona po tym pracowitym i długim dniu... pomyślałam
Kładę się na łóżku, tak jak się położyłam, to tak zasnęłam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz