piątek, 2 maja 2014

Wyścig z czasem

Jesteśmy na promenadzie.
Stoimy przytulając się, oraz co chwila całując się. Stoimy tak w namiętnym uścisku.
Całujemy się tak dłuższą chwilę.
Poczuliśmy wstrząs, na promenadę, na której akurat staliśmy, spadło trochę lodu. Odepchnął mnie za siebie, chroniąc przed odłamkami lodu. Patrzymy na siebie, po chwili podbiegamy do balustrady i widzimy górę lodową.
Przeraziłam się.
Wracam z Jackiem na mój pokład, trzymając się za ręce.
Przed kajutą stoi ten cholernie natrętny lokaj który, nas gonił. Mówi:
-Wszyscy panienkę szukali- mówi to zwracając się do mnie- martwiliśmy się.
-Nie było potrzeby.
Wchodzimy do kajuty, nadal trzymając się za ręce. W pomieszczeniu jest pełno ,,federalnych'', stoi przy stole moja przerażona mama oraz Luke stojący na środku pokoju, ze swoim ironicznym uśmieszkiem...
Luke mówi:
-Dzisiaj zniknęły dwie drogie mi rzeczy. Jedna wróciła, a drugą przewiduję gdzie jest. Przeszukać go. - mówi, pokazując palcem na Jacka.
Jack odpowiada:
-To jakieś żarty.
Przeszukują go.
W kieszeni jego kurtki wyciągają diament.
To niemożliwe!! Przecież osobiście schowałam go do pudełka znajdującego się pod poduszką!!!!!
Luke mówi:
-Zamknąć go.
Jack się trochę szarpie, nie daje za wygraną, mówi:
-Rose, uwierz mi, ja tego diamentu nie ukradłem. To oni...- nie dokańcza bo wyszli już z kajuty i idą z moim ukochanym do aresztu.
Gdy on to do mnie mówił, patrzyłam na niego ze smutkiem, pełna żalu do całego świata. Nie wierzę w to, że Jack mógłby mi coś takiego zrobić....
Wszyscy wyszli z mojej kajuty, zostałam tylko ja z Lukiem (niestety... Z miłą chęcią bym poszła położyć się do swojego łóżka, niż z nim gadać...)
Spojrzał na mnie, coś przemyślał i nieoczekiwanie uderzył mnie z impetem w twarz. Cholera, nikt nie ma prawa mnie bić! Jak widać nie zasłużył na mnie, i nie spełnia moich oczekiwać. Swoją frustracje wyładowuje po przez bicie mnie. Pomyślała...
Masuję sobie opuszkami palców, to miejsce w którym mnie uderzył, cholera ale boli pulsującym bólem (masło maślane xD- dopisek autora).
Jeszcze on ma czelność mówić coś do mnie, po tym haniebnym czynie.. Mówi (znowu się zaczyna jego ględzenie):
-Mała ladacznica, co?
Zostawiłam to bez komentarza bo nie ma to najmniejszego sensu.
Ktoś puka.
Po chwili drzwi się otworzyły. Otworzył je lukaj,mówi:
-Kapitan karze, założyć kamizelki. Tak dla bezpieczeństwa.
-Dobrze.
Idę do sypialni, wyciągam z szafy kamizelkę i kładę ją na łóżko.
Wychodzę z sypialni i kieruję się w stronę wyjścia, nie mam ochoty spędzić resztę dnia z zarozumiałym zarzecznym...
Jestem na klatce schodowej, ale wiem, że Luke przysłał kogoś po to by mnie śledził..
Ta piękna klatka schodowa jest mega tłoczna... Widzę pana Andrewsa. Mówi:
-Panie Andrews, widziałam górę lodową i wiedzę lód w pańskich oczach. Chcę znać prawdę- żądam,po namyśle dodaję.- Mam złe przeczucia...
-Masz rację Rose.
-Mógłby mi pan to wyjaśnić?
-Tak. Za około 2 godziny, Titanic zatonie...
Zamurowało mnie, przecież Titanic jest, a przynajmniej BYŁ niezniszczalny...
-A czy to pewne?- pytam nie dowilżając.
-Niestety tak...Rose proszę, nie rozpowiadaj tego przecież nie chcemy siać paniki. Prawda?
Przytaknęłam. Jestem MEGA przerażona. Zginiemy, wszyscy zginiemy... Myślami przenoszę się do mojego ukochanego Jacka... (<3)
Po tej rozmowie, wracam do kajuty. Dotarło do mnie to, że muszę ratować mamę i tego cholernie dupkowatego Luka... Idę z mamą i Lukiem na promenadę, chcę by byli bezpieczni... Na promenadzie panuje CHAOS... Wszyscy pasażerowie chcą przeżyć...
Stoję tak obok mamy i Luka, w pewnej chwili widzę śnieżno biały blask na niebie. To wystrzelona śnieżnobiała raca. Wszyscy pasażerowie w tej samej chwili co ja spojrzeli na wystrzeloną racę.
Po oczekiwaniu na szalupę, przychodzi moment bym to ja z mamą weszła do szalupy. Moja mama jak zwykle snobistycznie zaczyna:
-Czy zachowacie podział na klasy?- pyta, po chwili dodaje - oby nie było zbyt tłoczno..
W końcu wybucham, mam dość jej snobistycznych gadek, mam już to powyżej nosa... Mówię:
-Mamo- z pogardą- milcz.- jak widać zrobiło to na niej szok-Jest mróz, a szalup jest za mało, o połowę. Połowa pasażerów zginie.- Jak widać mama przejrzała na oczy i ten mój wybuch dał jej coś do myślenia.
Wtrąca się Luke:
-Ale nie ta lepsza połowa- mówi to z taką pogardą, i oczywiście ze swoim ironicznym uśmieszkiem, mówią to zachowywał się tak jakby był panem wszechświata...-Szkoda szkicu jutro zyska na wartości.
Kurde, zapomniałam schować te szkice..Jak tak patrzę na niego i na tą jego krzywą mordę, to doznałam olśnienia... Wszystkie poszlaki zaczęły układać się w ściśle pasującą do siebie całość. Te wszystkie akcje to jego zasługa ... Mówię:
- Ty niewyobrażalny łajdaku.
Zareagował tak jak się tego spodziewałam, jak zwykle uśmiechnął  się tym swoim strasznie wnerwiającym ironicznym uśmieszkiem....
Moja mama już weszła do szalupy i mnie woła, po to bym też weszła do środka. Wszyscy mnie ponaglają... Po krótkim namyśle mówię:
-Żegnaj mamo.
Odwracam się do niech wszystkich plecami i idę przed siebie z szczytnym celem. Pragnę uratować mojego ukochanego Jacka...
Czuję na nadgarstku czyjś dotyk, czyjeś mocne pociągnięcie. Przyciąga mnie do siebie, i tym kimś jest Luke, zrobił tak jak przewidziałam. Trzyma mnie, patrzy mi w oczy i mówi
-Dokąd to?
Zostawiłam to bez komentarza. Milczenie uznał za odpowiedz twierdzącą... Kontynuuje swój monolog...:
-Do niego?- mówiąc to trzęsie mną, po namyśle dodaje- Jak dziwka ulicznika?
Odpowiadam:
-Wolę być jego dziwką, niż twoją żoną.- gdy to powiedziałam, trochę rozluźnił uścisk, na  tyle by było jak uciec.... W ostatniej chwil mnie łapie za nadgarstki, szamotam się, a on zaciska bardziej uścisk na moich nadgarstkach. Krzyczy na mnie. W tej trudnej chwili przypominam sobie lekcję plucia z Jackiem, nabrałam trochę śliny w ustach, w odpowiedniej chwili, plunęłam, akurat trafiłam biedaczkowi pomiędzy oczy. No cóż. Jak go zaatakowałam, to natychmiast puścił moje nadgarstki. Idealny moment na ucieczkę, myślę.
Biegnę z pokładu ,,A'' po pokładach znajdujących się poniżej. Jestem aktualnie na pokładzie ,,D''.
Wołam ,, Panie Andrews'', ale bez rezultatów. Biegnę tak w tą i Spowronem po pokładzie.
W  pewnej chwili biegnę po głównym korytarzu,i widzę, pana Andrewsa, wychodzącego z kajuty jakiegoś pasażera. Mówię:
-Panie Andrews, dzięki Bogu.Gdzie jest areszt?
Mówi zmieszany tą zaistniałą sytuacją:
-Biegnij do szalupy.
-Nie. Zrobię to czy mi pomożesz, czy nie.
Zastanawia się chwilę, po namyśle mówi:
-Zjedz windą na sam dół,znajdź przejście dla załogi, potem  idź w prawo, w lewo do długiego korytarza.
Podziękowałam i pobiegłam na pokład wyżej by skorzystać z widy.
Jakiś lokaj mi gada:
-Przykro mi, widny nie działają.
Wpycham go do windy i mówię:
-Do diabła z układnością. Wieź mnie na sam dół.-żądam, ten lokaj jest wyraźnie przerażony...
Wykonuje moje polecenie i wiezie mnie na sam dół, stoję spokojnie, nie zdaję sobie sprawy z tego co ja zaraz zobaczę... Mijamy kolejne piętra, aż w końcu docieramy na sam dół. Patrzę, a tam pełno wody... Winda się już pomału zatrzymuje, a do windy zaczyna pomału napływać woda. Jak winda stanęła, to ta zimna woda tak do środka wpłynęła, przywarła mnie do ściany...
Lokaj mówi:
-Wracamy.
Krzyczę ,,Nie!!''
Otwieram drzwi windy i idę po korytarzu pełnym wody po kolana. Idę w zimnej wodzie, ale nie robi to dla na mnie wielkiego wrażenia. Najważniejsze dla mnie jest to by odnaleźć i uwolnić Jacka. To teraz się dla mnie naprawdę liczy... Idę po korytarzu, rozglądając się uważnie. Patrzę a tu jest jakieś przejście, spoglądam nieco wyżej i jest tabliczka z napisem ,,przejście dla załogi''.
Wzdłuż korytarza pływały przeróżne rzeczy, które wypłynęły z kajut... Teraz one zagracają mi drogę prowadzącą do Jacka, jedynym wyjściem jest je po prostu po przewalać z miejsca na miejsce.
Z minuty na minutę jestem coraz bardziej zmartwiona i zaniepokojona, serce  tak mocno mi biję, że odnoszę wrażenie, że zaraz wyskoczyć z klatki piersiowej.
Idę, idę i idę... W pewnej chwili dochodzę do rozwidlenia korytarza, mam wybrać albo w lewo, albo w prawo... Oglądam się w tą i w tą. W tym też miejscu zawołałam ile sił w płucach słowo, a tak konkretniej imię: ,, Jack''.
Po namyśle, wybieram lewy korytarz, bo było w nim mniej wody i w ogóle było w nim wszystkiego mniej.
Idę tak i w pewnej chwili światła zaczynają tak dziwnie świecić. Ja zaczynam biegnąć i zaczynam krzyczeć ,, Jack''.W pewnej chwili słyszę jak krzycząc wypowiada moje imię i żeby było lepiej słychać,że na pokładzie ,,E'' jest jeszcze jedna dusza. Odwracam się, bo hałas dobiegł w tym odcinku który właśnie przebiegłam. Biegnę i z minuty na minutę hałas stawał się głośniejszy, a oznaczało to, że jestem blisko mojego ukochanego.
W końcu odnajduje te cholerne pomieszczenie i widzę Jacka, przypiętego kajdankami do jakiejś rury. Od razu biegnę do przytulić, ucałować oraz przeprosić. Mówię idąc w jego kierunku:
-Przepraszam, strasznie przepraszam- gdy już był w zasięgu ręki pocałowałam go mocno. Mówi:
-Kumpel Luka, mi go podrzucił.
-Ja wiem, wiem- mówiąc to przytulam się do niego.
Jack mówi:
-Rose, znajdź zapasowy klucz.- mówiąc to wskazuje na kajdanki.
-Gdzie?
-W tamtej szafce.-pokazuje mi palcami. -Mały srebrny.-dodaje.
Idę de tej szafki, przeczesuję ją, ale to wszystko na marne, nie ma tam, żadnego srebrnego klucza. Mówię:
-Same mosiężne.
-No to może w szufladzie biurka.- mówi.
Teraz zmierzam w kierunku biurka, wyciągam szufladę i ją dokładnie przeczesuję, w pewnej chwili Jack mówi:
-Rose.-odwracam si gdy mówi-Jak odkryłaś, że jestem niewinny?
-Ja po prostu to wiem.
Kończę przeszukiwać szufladę, i po dłuższym oczekiwaniu znajduję to co było mi tak bardzo potrzebne. Idę do Jacka z triumfalną miną. Z małym srebrnym kluczykiem. Otwieram kajdanki. Przytula mnie. Mówi:
-Chodź.
Po tej akcji ratunkowej straciłam poczucie czasu, i gdy wyszliśmy na korytarz to okazało się, że woda jest do szyi, Patrzę przerażona na schody, bo to jest jedyne rozsądne wyjście, ale teraz jest kompletnie zalane,
mówię:
-Tam jest wyjście.
Pociesza mnie mówiąc.
-Poszukamy innego.
Cały czas gdy tak idziemy, trzymamy się za ręce. Idziemy po korytarzu. Znaleźliśmy jakieś wyjście ale to są drzwi, i na dodatek są zamknięte na klucz, ale dzięki Bogu jest ze mną Jack i wykombinował, że może zniszczyć drzwi, poprzez kopanie. No i zaczął kopać...
Deski popękały i mogliśmy się już uwolnić!!!
Jesteśmy na pokładzie ,,C''. Na pokładzie II klasy, ale niestety wszystkie wyjścia są zamknięte, bo rzekomy na początek musi wejść klasa I...
No i trzeba czekać...  Na tym głównym wyjściu jest straszny tłok, no i Jack zaprowadził mnie na schody na których jest mniej ludzi, Jack podszedł di nich i powiedział do członka załogi:
-Otwórz.
-Nie.
-Otwórz
-Nie.
Jack już wkurzony mówi:
-Psia twoja mać.- mówiąc to szarpie się z drzwiami.
Zawołał do kilku mężczyzn stojących tam, by mu pomogli.
Wyrwali z podłogo ławkę i zaczęli tą ławką uderzać o te drzwi, po drugim razie już nie wytrzymały i rozwaliły się, czyli mieliśmy jak wyjść.
Biegnę z Jackiem na górny pokład- promenadę, akurat, jest w zasięgu ręki, tylko wystarczy jedynie przekręcić klamką. Wychodzimy na zatłoczoną promenadę i kierujemy się w stronę kajut.
Czekamy na swoją kolej. Podczas czekania przyglądam się stanu Titanica, z minuty na minutę dziób jest coraz bardziej zanurzony w wodzie a rufa pomału się unosi...
 Podczas stania w kolejce, w pewnej chwili odwracam się do Jacka i mówię:
-Nie ruszę się bez ciebie.
-Musisz.
-Nie.
-Wsiadaj do szalupy.
-Nie.
-Wsiadaj.
W pewnej chwili wtrąca się Luke:
-Wsiadaj, do szalupy.
Luke daje mi swoją marynarkę, ja przerażona, odchodzę kawałek, Jack idzie blisko przy mnie. Mówi:
-Ja wsiądę do następnej.
-Bez ciebie się nie ruszę.
-Dam sobie radę. Nie martw się idź.
Podchodzi Luke i mówi:
-Rose, umówiłem się z oficerem, zapewni nam bezpieczne miejsce.
Jack mówi:
-Widzisz?  Szalupa na mnie czeka.
Luke mówi:
-Szybko, puki są jeszcze miejsca.- mówiąc to się... uśmiecha?
W końcu, zgadzam się i wchodzę do szalupy.
Siedzę spokojnie na swoim miejscu, cały czas spoglądam na Jacka.
Załoga opuszcza szalupę, a ja cały czas patrzę na te piękne oczka...
Gdy szalupa jest już praktycznie obok, to ryzykuję i najnormalniej w świecie wychodzę z szalupy, jestem na dolnej promenadzie, teraz biegnę ile sił w nogach, cały czas biegnę tylko przed siebie, spotykam się z Jakiem na pięknej klatce schodowej.Biegnę w jego kierunku z otwartymi ramionami, tak samo i on, splatamy się w uścisku, całuje mnie po twarzy, wszędzie, ja płaczę, ze szklanymi oczami patrzę na niego mówi:
-Rose,czemu to zrobiłaś?-mówiąc to cały czas mnie całuje.-Głupia jesteś. Czemu?
-Jeśli ty skoczysz, ja też skoczę- mówiąc to patrzę mu głęboko w oczy.
Całujemy się tak i przytulamy, aż w pewnej chwili usłyszałam strzał, to mój głupi były narzeczony próbuje zabić mojego ukochanego... Uciekamy, Jack ciągnie mnie, trzymając za rękę...
Uciekamy ile sił w nogach, cały czas biegniemy przed siebie...
Cały czas goni nas ten psychol strzelając za nami..
Aż w końcu dobiegliśmy do zalanej części statku, czyli np. jadalni...
Dzięki Bogu skończyły mu się pociski w pistolecie, coś za nami krzyknął, ale nie zrozumiała co... Akcja tak szybko, toczy się do przodu...
Biegniemy po suchej części jadalni, cały czas Jack ciągnie mnie za rękę, z minuty na minutę z wnętrza statku, wydobywają się złowieszcze odgłosy...
Wracamy z jadalni przez palarnię... Przed kominkiem niespodziewanie spotykam pana Andrewsa...Mówię do Jacka:
-Czekaj, czekaj...-zwracam się do konstruktora.- Pan Andrewsen?
-Rose?
-Nie ratuje się pan?
-Wybacz ,że nie zbudowałem mocniejszego statku.
Jack mnie ciągnie za rękę i mówi:
-Musimy się śpieszyć...
Pan Andrews podchodzi do mnie, i wręcz mi kamizelkę mówiąc:
-Powodzenia Rose.-mówiąc to uśmiecha się..
-Nawzajem.
Przytulam się mocno do pana Andrewsa, on też przytula mnie równie mocno...
Idę z Jackiem...
Uciekam z Jackiem w stronę górnego pokłady, ponieważ wszystkie pokłady ze strony dziobu są zalane..
Jesteśmy już na górnej promenadzie. Kierujemy się w stronę rufy...
W pewnym momencie runął komin, taki to był huk...Opadająca masa stali przygniotła dach kwater oficerskich i pływających w ich okolicy ludzi. Statek ciągle nabiera wodyBiegniemy cały czas, biegniemy przed siebie...
Rufa coraz wyżej się podnosi....
Biegniemy, biegniemy, biegniemy....
Dobiegamy do balustrady rufy. Przytulam się do jego ręki, cały czas mnie przytula. Mówię w końcu:
-Jack, tu się poznaliśmy...-mówiąc to mam łamany uśmiech...
Patrzy mi głęboko w oczy i po chwili całuje mnie w czoło.
Zaczynam płakać...
Ludzie będący dookoła nas zaczęli wyskakiwać za burtę....
W pewnej chwil dookoła nas zapanowała ciemność, generator prądu przestał działać... właśnie w tej chwili opadł drugi komin.
 Tonący statek spławiły ciemności. Po krótkim spokojnym oczekiwaniu na koniec, statek przełamał się na pół, ja oraz inni ludzie wraz z rufą opadliśmy na taflę lodowatej wody...W chwili kiedy rufa opadła o taflę, to ostatnie dwa kominy runęły. Część dziobowa nabrała wody i  pociągnęła za sobą rufę, w taki sposób, że rufa była  w kącie prostym względem  Oceanu, część dziobowa poszła na dno, ciągnąc za sobą, rufa w tej chwili unosi się jeszcze na tafli wody, ale jest ,,pochłaniana'' przez Ocean i szybko znika....
Jack mówi gdy już jesteś ledwo nad powierzchnią wody:
-Jak dam ci znak to weźmiesz głęboki oddech.
Przytaknęłam...
Daje mi jeszcze kilka instrukcji...
Po tym koszmarze, woda zassała nas i był to koszmar... Wypłynęłam na powierzchnię i krzyczę nerwowo ,,Jack''... I tak cały czas...
Dzięki Bogu już się odnalazł, na szczęście on ŻYJE!!!!
Trzyma mnie teraz za rękę i płynie by znaleźć coś co by było tratwą, dla mnie i dla niego. Wchodzę niezdarni na drzwi. Jack pływa przy drzwiach...Mówi:
-Teraz będzie wszystko dobrze...
Przytakuję. Jack kontynuuje:
-Zawracają po nas, zobaczysz, wszystko będzie dobrze...
Mimowolnie zasypiam...
Budzę się, Jack mówi do mnie:
-No i jak tam królewno?
-A dobrze królewiczu. A co tam u ciebie?
-Bez zmian, właśnie wracają po nas szalupy, będziesz bezpieczna...
przerywam mu:
-Jack?
-Tak?
-Mógłbyś podpłyną do tego faceta od gwizdka?
-No pewnie. Chodzi o to bym zagwizdał?
-Tak.
-O spoko.
Jack podpływa do tego mężczyzny i zaczyna dmuchać w gwizdek, jedna z szalup zawraca, po nas...
Przypłynęli po nas, wciągnęli nas na szalupę... uratowali nas, teraz obydwoje jesteśmy bezpieczni....
Zasypiam po, długim i kurewsko męczącym dniu....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz