Ubrana podchodzę do łóżka, ścielę je, pod poduszką czuję coś twardego... Podnoszę poduszkę, i wiedzę małe czarne pudełeczko. Otwieram je. Dech mi zaparło... Luke dał mi ,,Serce Oceanu''. 45 karatowy niebieski diament.
Dookoła tego wielkiego niebieskiego diamentu są jeszcze umieszczone małe białe diamenciki...
Odkładam diament do pudełka, przykrywam pudełko poduszką...
***
Wychodzę z kajuty, kieruję się w stronę pokładowej kapliczki, ponieważ jest dzisiaj msza za jakiegoś zmarłego pasażera... Czeka już tam na mnie mama wraz z Lukiem.
Śpiewamy pieśni, modlimy się, itp, itd...
***
Po mszy poszłam z mamą i Lukiem na przechadzkę po promenadzie, czuję na swojej skórze ciepło promieni słonecznych. Jest 14:25. Akurat na tej promenadzie spaceruje kapitan Smith, pan Andrewsen oraz kilku innych członków załogi, jak widać o czymś bardzo ważnym rozmawiają...
Pan Andrewsen jak zwykle niesie schemat Titanica.
Mówię do pana Andrewsena:
-Panie Andrewsen.
-Tak Rose?
-Ostatnio liczyłam, no i mi się coś nie zgadza.
-A co konkretnie liczyłaś?
-Liczyłam liczbę pasażerów dzieląc przez liczbę szalup i wyszło mi, że jest szalu za mało.
-To prawda. O połowę. Nic panience nie umknie.
Uśmiechnęłam się triumfalnie.
Zwolniłam trochę, wszyscy mnie wyprzedzili, czuję na swoim ramieniu czyjś dotyk. Ktoś mnie dotknął. Odwracam się. To Jack.
Poprosił mnie bym weszła z nim do małej pokładowej sali gimnastycznej. Na szczęście jest pusta. Jack mówi:
-Hej Rose.
-Hej. Nie mogę się z tobą spotykać...
-Dlaczego?
-Zabronili mi...
-Chciałbym tobie coś powiedzieć.
-Słucham...
-Od tej nocy gdy chciałaś wyskoczyć za burtę, cały czas o tobie myślę. A dokładnie, od tego momentu gdy zobaczyłem nieziemski błysk w twoich niesamowicie brązowych oczach....
-Ale Jack...- przerywam mu.
-Nie przerywaj mi, pozwól mi dokończyć.
-Ok...
-... tak mi serce szybciej zabiło... Poczułem się inaczej... Zakochałem się w tobie,w twoim ciele, twoich nieziemskich oczach i równie pięknych włosach. Zauroczyłaś mnie sobą. Za każdym razem, gdy się spotykamy czuję się wyjątkowo, że mogę być u twojego boku, jestem taki szczęśliwy gdy mogę przez twoje cudne oczy patrzeć w równie piękną dusze i serce...
Po każdym słowie Jacka łzy mi płynęły mi ciurkiem po policzkach... To takie piękne, ale... nie mogę... Bo mam narzeczonego....
-Jack- zaczynam- posłuchaj, nie możemy się spotykać. Mam narzeczonego.
-Ale ty go przecież nie kochasz.
-To nie twój interes!!!
-Ty przy nim umrzesz, ale jesteś silna i na jakiś czas przeżyjesz. Do czasu kiedy osłabniesz, to nie będziesz już taka silna, i wtedy umrzesz... Jeżeli nic nie zmienisz to zgaśnie ten płomień który mnie tobą zauroczył.
Po tym zdaniu, kompletnie się rozkleiłam, łzy mocniej zaczęły napływać mi do oczu, patrzę jak przez szkło. Wszystko rozmazane.... Mówię:
-Jack... To koniec.
Wychodzę, nie dając mu dojść do słowa. Jestem już na promenadzie. Idę, po chwili, emocje dały się we znaki. Rozpłakałam się. Idę do siebie- do swojej kajuty. Kładę się do łóżka w tym co mam na sobie, myślę o nim, płacząc przy tym...
Jest godzina 17:10. Szykuję się na jakąś super ważną kolację.
Idę do restauracji... Siadam przy stoliku przy którym siedzi mama. Mama jak zwykle gada ze swoimi koleżankami, a ja patrzę na dziecko jakiejś pasażerki z I klasy.
Wychodzę, kieruję się w stronę dziobu statku. Przede mną są drzwi prowadzące na promenadę. Otwieram je. Stoi tak Jack, oparty o balustradę w centralnym miejscu dzioba statku. Podchodzę do niego i mówię:
-Zmieniłam zdanie.
Odwraca się z triumfalnym uśmiechem, mówi:
-Wiedziałem.
Podaje mi rękę, na znak bym podeszła.
Podchodzę.
Mówi mi:
- Zamknij oczy, mam dla ciebie niespodziankę.
Wykonuję polecenie. W tej chwili polegam tylko na nim.
Mówi:
-Podejdź-podchodzę- podnieś nogę-podnoszę- podnieś teraz drugą nogę- wykonuję polecenie.
Teraz pewnie moje stopy są na balustradzie, ponieważ czuję coś śliskiego pod stopami.
Mówi:
-Nie podglądaj.
-Nie podglądam.-odpowiadam.
Stoję na tej balustradzie. Jack wyprostowuje moje ręce w stawach łokciowych, by były proste, robiąc to trzyma mnie za czubki palców, czuję za sobą jego ciało. Nie stoi za mną na promenadzie, tylko stoi za mną na balustradzie.
Mówi w końcu:
- Otwórz oczy.
Otwieram je, dech mi zaparło, to niesamowity widok. Zachodzące słońc, chowające się za taflą wody Atlantyku. Niebo ma niesamowity kolor.
Mówię:
-Ja latam.
Uśmiechnięty, przytakuje mi.
U pewnej chwili jego dłonie trzymające czubki moich palców. Zawędrowały do mojej talii. Trzyma mnie teraz w talii. Po chwili oparł je na moim brzuchu. Tak mnie słodko trzyma, opierając swoją głowę na moim barku. Ręce położyłam na jego dłoniach. W momencie gdy odwróciłam głowę w jego kierunku, to podniósł głowę i wiedział co się święci.
Patrzymy teraz w swoje oczy. Zbliżył swoją twarz, do mojej twarzy. Całuje mnie namiętnie, serce mi tak bije, jakby chciało wyskoczyć z mojej klatki piersiowej.
Całujemy się tak dłuższą chwilę, na dziobie Titanica. Pod nami nad taflą Atlantyku skaczą delfiny. To niesamowite !!!!
Zaczęło się ściemniać. Słońce już zaszło...
Idziemy na pokład ,,B''. Jesteśmy już pod drzwiami mojej kajuty. Pyta się mnie:
-Jesteś pewna, że nie ma w środku Luka?
-Nie, to moja kajuta. Luke jest z kumplami.
-Aha. Ok. Skoro tak mówisz.
Otwieram drzwi. Wchodzimy do kajuty. Prowadzę go do salonu. Rozgląda się po mojej kolekcji obrazów. Idę na chwilę do sypialni. Wracam i mówię:
-Pamiętasz jak wczoraj powiedziałeś, że mógłbyś mnie namalować?
-Tak. A co?
-No to ten czas nadszedł.
-Aha. Ok. Jak miałbym cię namalować?
-Tak jak malowałeś te swoje Francuzki. - pokazuję mu diament i dodaję- tylko w tym.
-Ok.
Idę do sypialni. Ściągam ubranie, a na miejsce ubrań zakładam szlafrok.
Kieruję się w stronę salonu. Wchodzę do salonu. Jack w tej chwili przygotowuje scenerię. Podchodzę do Jacka, ściągam przed nim część szlafroku.
Patrzy na mnie.
Mówi:
-Tam- wskazuje palcem na sofę.
Kładę się. Daje mi kilka instrukcji, zaczyna malować...
Mówię patrząc na niego z sarkazmem:
-Jaka powaga.
Uśmiecha się tylko.
Maluje mnie... Po 15 minutach mówię:
- Panie Artysta, czyżby się Pan rumienił? Monet na pewno się nie rumienił.
-Monet malował krajobrazy, a nie portrety.
Delikatnie zaczynam się śmiać.... Mówi do mnie upominającym tonem:
-Możesz przestać?
-Przepraszam.
Doprowadzam się do porządku...
Maluje mnie dalej....
Nareszcie skończył!! Idę do sypialni by się ubrać. Ściągam przy okazji diament.
Wracam do salonu. Słyszę, że ktoś puka do drzwi mojej kajuty. Szybko prowadzę przed sobą Jacka, idziemy do łazienki. W łazience są drzwi zamykane od zewnątrz. To takie awaryjne wyjście.
Uciekamy. Ten lokaj nas goni, biegniemy przed siebie.
Wbiegamy do windy. Jedziemy tą windą na dół (z pokładu ,,B'' na pokład ,,E''), gdy nas dogonił, miał pecha. Zjeżdżamy na dolny pokład, ale jeszcze go widzimy, i on nas też widzi. W ostatniej chwili pokazuję mu środkowy palec. Wybucham razem z Jackiem śmiechem.
Winda zatrzymała się na pokładzie ,,E''. Goni nas dalej, my zdesperowani biegniemy dalej, i wbiegamy do kotłowni. Myślę: Cholera, dlaczego ten czubek nie może po prostu odpuścić?
Członkowie załogi nas upominali, i krzyczeli coś za nami, ale my to olaliśmy. Jak się mówi: Żyje się tylko raz! :D
Dobiegamy do bagażowni. Stoi w niej auto. Wsiadam na miejsce pasażera, a Jack po tym jak otworzył przede mną drzwi, wpuszczając mnie przy tym do środka, siada za kółkiem. Wygłupiamy się. Po jakimś czasie wciągam go na fotel pasażerski, przytulamy się i Jack opowiada mi przeróżne zabawne sytuacje z jego życia....
Opowiada mi pewną sytuację. Gdy skończył opowiadać, położył swoją głowę na moim ramieniu, no i chyba zasnął. A ja spojrzałam na niego czule, pocałowałam go w głowę i przytuliłam go...
Słyszę czyjeś okrzyki, budzę go szybko, i uciekamy. Jack w ostatniej chwili zamyka za nami drzwi. Schowaliśmy się za bagażami pasażerów.
Widzimy ,,federalnych'' szukających nas. W tej chwili stoją obok auta. Patrzą na szyby, spostrzegli, że są zaparowane (ale wewnątrz nic wielkiego się nie stało. Poza tym, że tam byliśmy i rozmawialiśmy gdy szyby były szczelnie zamknięte). Otwierają je... Są rozczarowani bo nikogo w środku nie ma.... Uciekliśmy po tym jak zobaczyliśmy ich reakcję...
Patrzy na mnie.
Mówi:
-Tam- wskazuje palcem na sofę.
Kładę się. Daje mi kilka instrukcji, zaczyna malować...
Mówię patrząc na niego z sarkazmem:
-Jaka powaga.
Uśmiecha się tylko.
Maluje mnie... Po 15 minutach mówię:
- Panie Artysta, czyżby się Pan rumienił? Monet na pewno się nie rumienił.
-Monet malował krajobrazy, a nie portrety.
Delikatnie zaczynam się śmiać.... Mówi do mnie upominającym tonem:
-Możesz przestać?
-Przepraszam.
Doprowadzam się do porządku...
Maluje mnie dalej....
Nareszcie skończył!! Idę do sypialni by się ubrać. Ściągam przy okazji diament.
Wracam do salonu. Słyszę, że ktoś puka do drzwi mojej kajuty. Szybko prowadzę przed sobą Jacka, idziemy do łazienki. W łazience są drzwi zamykane od zewnątrz. To takie awaryjne wyjście.
Uciekamy. Ten lokaj nas goni, biegniemy przed siebie.
Wbiegamy do windy. Jedziemy tą windą na dół (z pokładu ,,B'' na pokład ,,E''), gdy nas dogonił, miał pecha. Zjeżdżamy na dolny pokład, ale jeszcze go widzimy, i on nas też widzi. W ostatniej chwili pokazuję mu środkowy palec. Wybucham razem z Jackiem śmiechem.
Winda zatrzymała się na pokładzie ,,E''. Goni nas dalej, my zdesperowani biegniemy dalej, i wbiegamy do kotłowni. Myślę: Cholera, dlaczego ten czubek nie może po prostu odpuścić?
Członkowie załogi nas upominali, i krzyczeli coś za nami, ale my to olaliśmy. Jak się mówi: Żyje się tylko raz! :D
Dobiegamy do bagażowni. Stoi w niej auto. Wsiadam na miejsce pasażera, a Jack po tym jak otworzył przede mną drzwi, wpuszczając mnie przy tym do środka, siada za kółkiem. Wygłupiamy się. Po jakimś czasie wciągam go na fotel pasażerski, przytulamy się i Jack opowiada mi przeróżne zabawne sytuacje z jego życia....
Opowiada mi pewną sytuację. Gdy skończył opowiadać, położył swoją głowę na moim ramieniu, no i chyba zasnął. A ja spojrzałam na niego czule, pocałowałam go w głowę i przytuliłam go...
Słyszę czyjeś okrzyki, budzę go szybko, i uciekamy. Jack w ostatniej chwili zamyka za nami drzwi. Schowaliśmy się za bagażami pasażerów.
Widzimy ,,federalnych'' szukających nas. W tej chwili stoją obok auta. Patrzą na szyby, spostrzegli, że są zaparowane (ale wewnątrz nic wielkiego się nie stało. Poza tym, że tam byliśmy i rozmawialiśmy gdy szyby były szczelnie zamknięte). Otwierają je... Są rozczarowani bo nikogo w środku nie ma.... Uciekliśmy po tym jak zobaczyliśmy ich reakcję...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz